Piotr Gawor
Rozważania Drogi Światła
podczas rekolekcji jesiennych
Stowarzyszenia Rodzin Katolickich
Diecezji Gliwickiej
Olsztyn k. Częstochowy, (11-13) listopada 2005 r.
Wprowadzenie
Droga Światła jest modlitwą. Założeniem tej specyficznej modlitwy jest podążanie za Zmartwychwstałym Jezusem, albo inaczej szukanie okazji do spotkań ze Zmartwychwstałym Jezusem. Nazwę „Droga Światła” rozumieć można na dwa sposoby. Może to być droga oznakowana i oświetlona światłem Zmartwychwstania, którą wędrujemy pełni radości i wdzięczności, zatrzymując się przy 14-tu „punktach świetlnych”. Można jednak rozumieć tę drogę inaczej, jako opis drogi, którą Światło Zmartwychwstałego przebywa, by trafić do nas. Tak rozumianych dróg (a ogólniej – sposobów) jest bardzo wiele; wszystkie zna tylko Bóg i On je wyznacza, On je dobiera indywidualnie do możliwości każdego z nas.
Jedną z podstawowych dróg pozostawioną nam wszystkim przez Boga samego jest Jego Słowo zawarte w Piśmie. Rozważania Drogi, które dzisiaj proponuję wyznaczone są w zdecydowanej większości przez światło dochodzące do nas poprzez Pismo.
To światło, które stawało się udziałem uczniów i innych osób spotykających Jezusa Zmartwychwstałego pojawia się po dziś dzień. Doznają tego światła współcześni, gdy tylko starają się wchodzić na serio w chrześcijaństwo, w dziedzictwo Zmartwychwstania. Dostępne jest nie tylko osobom utalentowanym twórczo w znaczeniu twórczości artystycznej, naukowej, czy prorockiej. Dostępne jest tym wszystkim, którzy starają się realizować miłość wzorowaną na miłości Chrystusa. O to światło trzeba prosić. Uczyńmy zatem Drogę Światła, na którą wstępujemy taką właśnie prośbą.
I jeszcze uwaga dodatkowa.
Pismo w formie zapisanej jest dziełem konkretnego człowieka, żyjącego w określonym kontekście historycznym. Odczytywanie tego zapisu też naznaczone jest konkretnym rodzajem wrażliwości i też kontekstem historycznym. Moje odczytywanie jest jedną z możliwych propozycji. Przedkładając je mam nadzieję, że nie wybiega poza dopuszczalne ramy.
Stacja I
Światło Zmartwychwstania
wg Jerzego Dudy Gracza z Golgoty Jasnogórskiej i Karla Rahnera
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Wpatrując się w obraz XV stacji Golgoty Jasnogórskiej Jerzego Dudy Gracza i kontemplując (bo to trzeba długo kontemplować!) zamysł obrazu i technikę malarską można się otrzeć o stan osłupienia i doznawać przebłysków wchodzenia w istotę samego Zmartwychwstania oraz istotę chrześcijańskiego pojęcia Boga. Ani jedno, ani drugie nie jest proste. Wymaga wysiłku. Wymaga światła pochodzącego z wysoka. I miał chyba to światło Jerzy Duda Gracz kiedy malował i napisał słowa: „W jego Zmartwychwstaniu spełnia się Idea Boskości. Jezus wychodzi z nas, a my wychodzimy z Niego”. Znalazł sposób by namalować tłum, nieprzebrane rzesze bezimiennych postaci bez twarzy, ale przecież nie tylko postaci lecz osób podniesionych do tej godności światłem szat i postaci Zmartwychwstałego. Jezus rzeczywiście wychodzi z nas, a my wychodzimy z Niego.
Podobny stan osłupienia wywołać może kontemplacja słów Karla Rahnera, które wywołały niedawną dyskusję w Tygodniku Powszechnym: „W tym, co jest najbardziej Jego własne, Bóg czyni siebie samego tym, co konstytuuje człowieka jako człowieka”. To właśnie stanowi specyfikę chrześcijańskiego pojęcia Boga – dopowiada ks. Tomasz Węcławski.
Módlmy się o przebłyski tego światła, które stanęło u podstaw twórczości Jerzego Dudy Gracza i Karla Rahnera.
Boże intelektualistów i artystów
Zmiłuj się nad nami!
Stacja II
Światło żołnierzy pilnujących Grobu
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Nie znamy ich imion. Otrzymali rozkaz pilnowania grobu nie wiedząc, że jest to Grób jedyny w swoim rodzaju. Zostali pouczeni, że nie wolno nikogo do grobu dopuszczać. Zakładając, że byli sumiennymi strażnikami, wypatrywali w ciemności nikłych płomieni pochodni tych, którzy mieli wykraść ciało. Nie brali pod uwagę możliwości pojawienia się światła od strony grobu. A gdy się pojawiło „Zadrżeli z przerażenia i zamarli” (Mt 28,4). Trudno się im dziwić. Kompletnie nieoczekiwane wydarzenie Zmartwychwstania wpisało się w ich nastawienie do tego, co kazano im robić. Wykonywali w końcu tylko rozkazy. Byli najemnikami w obcym kulturowo kraju i nie bardzo kojarzyli o co chodzi. Robili co do nich należało nie zastanawiając się. Po prostu z tego żyli.
My jesteśmy w innej sytuacji. Bogatsi o dwadzieścia wieków tradycji chrześcijaństwa. My wiemy o jakie światło chodziło wówczas i ciągle chodzi. A jednak znakiem naszych czasów, zwłaszcza w Europie, jest zanik tradycji chrześcijańskiej, zapoznanie wartości jakie chrześcijaństwo niesie, szukanie światełek w tym, co każą nam robić (co nam wmawiają), kosztem Światła i Prawdy Jezusa Chrystusa.
Jan Paweł II powtarzał: Nie lękajcie się!
Można dodać: nie bądźcie podobni do tych żołnierzy, którzy w obliczu Światła Zmartwychwstania „Zadrżeli z przerażenia i zamarli”.
Boże wpatrzonych tylko w swe codzienne obowiązki
Zmiłuj się nad nami!
Stacja III
Światło Marii Magdaleny
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Maria Magdalena stojąca przed grobem dwukrotnie odwraca się za siebie. Dlaczego św. Jan w swojej ewangelii zwraca na to uwagę? Co skłania Marię Magdalenę do odwrócenia się za siebie po raz pierwszy (a więc poza grób) w trakcie dialogu z dwoma aniołami siedzącymi na miejscu, gdzie do niedawna leżało ciało Jezusa? Może to był jakiś nikły promień nadziei? Odwraca się i widzi kogoś, kogo bierze za ogrodnika. Pyta go o konkrety: „Jeśli to ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go złożyłeś, a ja Go zabiorę” (J 20,15). Następuje teraz zaskakująca i niezrozumiała scena. Święty Jan opisuje ją tak: „Wtedy Jezus powiedział do niej: «Mario!». Ona zaś odwróciła się do Niego i powiedziała po hebrajsku: «Rabbuni!», co znaczy: Nauczycielu” (J 20, 16). Zwróćmy uwagę: stała odwrócona tyłem do grobu (bo ogrodnik stał przed grobem). Na dźwięk wypowiedzianego przez Jezusa jej imienia odwraca się do Niego i poznaje. A więc odwróciła się ponownie w stronę grobu. O ile ogrodnik był poza grobem, to Jezus był w grobie, ale żywy, mówiący, czyli Zmartwychwstały. Nie wiem czy jest to przypadek to dwukrotne odwrócenie się. Ale wiem, że nie jest to zwykły tekst, jest to Pismo, Słowo natchnione. Nie wiem, czy uprawnione jest takie właśnie podejście do tekstu, ale wiem, że ten tekst próbuje pokazać prawdę Bożą nieporadnym ludzkim językiem i w tej sytuacji każde słowo jest ważne. Mam nadzieję, że nie zostanę posądzony o uprawianie czegoś w rodzaju kabały.
Ze spotkania Marii Magdaleny ze Zmartwychwstałym wynika jeszcze jeden ważny wniosek. Otóż widząc postać Jezusa Maria Magdalena nie poznaje Go. Poznanie następuje dopiero w chwili, gdy On wymawia jej imię. Nasz Bóg zwraca się do nas po imieniu i wtedy mamy największą szansę rozpoznać Go. W pierwszym odruchu towarzyszącym trudnej lub nadzwyczajnej sytuacji możemy nie zauważyć Chrystusa. Widzimy ogrodnika, księdza, przyjaciela, szefa itd. Ale gdy usłyszymy: Mario, Piotrze, Halino, Zygmuncie, Przemysławie, Joanno, Gizelo, Lubomirze..., za każdym razem inaczej i osobiście, to trzeba zdobyć się na wyznanie: Rabbuni!
Boże zwracający się do nas po imieniu
Zmiłuj się nad nami!
Stacja IV
Światło Jana przed pustym grobem
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Bieg Piotra i Jana do pustego grobu (na razie pustego tylko wg relacji kobiet ) można nazwać wyścigiem miłości. Jan i Piotr. Uczniowie w szczególny sposób wyróżniani przez Mistrza.
Jan wyróżniony bliskością podczas Ostatniej Wieczerzy. (Z pokazaniem tej bliskości nie radzili sobie malarze różnych epok – zawsze wypada jakoś sztucznie; być może brakuje malarzom właściwego światła...).
Piotr wyróżniony zapowiedzią: „Ty jesteś skałą, na której zbuduję Kościół mój” (Mt 16, 18) .
Jan w tym biegu był pierwszy. Wyprzedził Piotra, ale wstrzymał się. Właściwie to Jan wygrał ten bieg miłości. Wtedy nie padły jeszcze trzykrotnie powtarzane przez Piotra zapewnienia „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham” i polecenia „Paś baranki moje” (J 21,15-17). To było trochę później.
Jan spoglądając do pustego grobu został oświecony światłem posłuszeństwa wobec tego, któremu powierzono klucze i władzę. Cofnął się, nie wykonał tego ostatniego kroku, który mógł okazać się krokiem ludzkiej pychy.
Może to światło Jana powinno być lekcją pokory i posłuszeństwa wobec ustanowionego przez samego Jezusa urzędu? Gdyby częściej i głębiej rozważać końcówkę tego biegu miłości, może nie dochodziłoby do gorszących wybryków wszelkiego rodzaju deworian?
Zmiłuj się nad nami!
Stacja V
Światło Piotra w pustym grobie
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Piotrowi rozpaczliwie potrzebne było światło by rozproszyć mroki jego sumienia; zwłaszcza wyrzuty spowodowane tak niedawnym zaparciem się. Gorzki smak łez nie opuszczał go prawdopodobnie od chwili, gdy usłyszał pianie koguta. W ten nastrój wbijają się słowa kobiet: „zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono” (J 20, 2).
Po tej niezwykłej wiadomości zaczyna się coś bardzo ważnego dla Kościoła, coś, co do dzisiaj wzbudza dyskusje i stwarza niektórym problemy. Piotr i Jan biegną razem. Z nieznanych powodów Jan wyprzedza Piotra i przybywa do grobu pierwszy. W tym, co za chwilę nastąpi trzeba ważyć każde słowo.
Jan nachylił się, „zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka” (J 20,5); zawahał się.
Piotr podjął decyzję wobec nieznanej do końca sytuacji, po ludzku patrząc – sytuacji przerastającej go: „wszedł do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę (...) leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu” (J 20, 6-7). Zobaczył zatem więcej niż Jan i ze szczegółami. To jest błysk światła poprzedzającego decyzję, wynikającego z rodzącego się lub danego urzędu. Trzeba uwierzyć, że komuś, komu dano klucze, dano też i światło decyzji.
Piotr dzierży zwykle w dłoni dwa klucze. To nie znaczy, że zamyka bramę Królestwa na dwa patentowe zamki. Jednym kluczem otwiera bramę nadziei, a drugim zamyka dyskusję w sytuacji niezdecydowania, braku jedności. Ktoś to musi zrobić choć to nie jest ani łatwe, ani wdzięczne. Ale wierzymy, że towarzyszy temu światło decyzji.
Boże podejmujących decyzje, zwłaszcza niepopularne
Zmiłuj się nad nami!
Stacja VI
Światło na drodze do Emaus
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Wydarzenie na drodze do Emaus jest okazją do tego, by zastanowić się dlaczego Jezus po zmartwychwstaniu był kilkakrotnie nierozpoznawalny, również dla osób, które znały Go blisko. Zmierzający do Emaus też byli Jego uczniami. Musieli Go znać, a jednak „ich oczy były jakby przyćmione i nie mogli Go rozpoznać.” (Łk 24,16). Skoro „przyćmione”, to znaczy, że potrzebowały światła! Droga do Emaus jest prawdziwą drogą światła!
W tym miejscu trzeba zrobić dygresję o różnych przekładach tego fragmentu Pisma. Na określenie stanu oczu obydwu uczniów spotyka się również inne określenia: „na uwięzi” „zakryte”, „zatrzymane”, „zasłonięte”. Ale istotniejsze jest chyba to, że różne tłumaczenia można podzielić na dwie grupy. W pierwszej (np. wg ks. Wujka, wg bpa Romaniuka) zawarta jest sugestia, że ów efekt przyćmienia został wywołany celowo po to, aby nie rozpoznali Jezusa. Mnie to osobiście nie odpowiada, gdyż sugeruje, że Pan Bóg zabawił się człowiekiem. Celowo go upośledził na chwilę, by przekazać jakąś prawdę. To nie może być pedagogia miłości.
Zdecydowanie bardziej odpowiadają mi te przekłady (np. Tysiąclatka, przekład najnowszy i przekład ekumeniczny), w których nie ma takiej sugestii. Pan Bóg nie bawi się człowiekiem. Kocha go takim, jaki jest.
Skoro to nie Bóg wywołał efekt nierozpoznawania, to jakie jest inne wytłumaczenie? Sadzę, że powodem nie jest również stan zaskoczenia faktem zmartwychwstania, przekraczającym ludzkie doświadczenie. Najbardziej odpowiadałoby mi wyjaśnienie następujące: Jezus jest pośród nas i trzeba na każdego człowieka patrzeć jako na potencjalnego Jezusa. Zwykle patrzymy oczami przyćmionymi, dostrzegając tylko człowieka, bo nie włączamy do patrzenia oczu wiary, wiary, że „wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych – mnieście uczynili” (Mt 25,40).
Droga do Emaus jest prawdziwą drogą światła! Warunkiem ubogacenia się tym światłem jest otwarcie się na drugiego człowieka widzianego przez pryzmat wiary we Wcielenie i Zmartwychwstanie.
Boże zamykających oczy na Jezusa w drugim człowieku
Zmiłuj się nad nami!
Stacja VII
Światło stołu w gospodzie w Emaus
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Jezus jest ciągle w drodze. Kościół jest ciągle w drodze. Drogą Kościoła jest człowiek. Drogą Jezusa, który w Kościele pozostał jest człowiek. Jezus nierozpoznany w człowieku okazuje, jakoby miał iść dalej, sprawia wrażenie, że idzie dalej. Tamci dwaj w Emaus nie rozpoznali w człowieku Jezusa, ale nie pozwolili człowiekowi iść dalej. Nalegali, by odpoczął (to było ok. 11 kilometrów) i nie tułał się po nocy. Życzliwość i troska o człowieka ma moc zatrzymania Jezusa. To nie oznacza, że zatrzymamy Go dla siebie. On pójdzie dalej. Ma przecież nas wszystkich do policzenia i odwiedzenia; zwłaszcza zaś te owce, które się pogubiły (a nawet tych baranów, którym się wydaje że są ponad pasterzem). Stanie się dla nas niewidzialny, jak przy stole w Emaus. Ale na tym stole pozostanie chleb, nad którym odmówił modlitwę uwielbienia, chleb, który połamał, chleb, który dawał im. Chleb, którym jest ON SAM.
Jeśli zaś dawał im, to daje również nam.
Wystarczy, że będziemy z wiarą powtarzali:
MANE NOBISCUM DOMINE!
PANIE POZOSTAŃ Z NAMI!
Powtarzali mówiąc do siebie „Czy serce nie rozpalało się w nas, gdy rozmawiał z nami w drodze i wyjaśniał nam pisma?” (Łk 24,32)
Boże tych, którzy się zagubili i pogubili
Zmiłuj się nad nami!
Stacja VIII
Światło misji i konfesjonału
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Był niedzielny wieczór. Naturalna ciemność pory dnia była współmierna z mrokiem obezwładniających myśli uczniów. Wiemy od św. Marka, że Jezus „w końcu ukazał się samym Jedenastu, gdy siedzieli za stołem, i wyrzucał im brak wiary i upór, że nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego” (Mk 16,14). Rozumiemy niedowiarstwo uczniów (bo nie jest łatwo uwierzyć gadaniu o pustym grobie, a jeszcze trudniej przejąć się tym), ale nie bardzo rozumiemy stanowiska Jezusa. Patrząc na tę sytuację po ludzku, z pozycji przełożonego, należało właściwie poszukać innych współpracowników, skoro ci wybrani i trzy lata przygotowywani uparcie nie wierzą.
Jezus ma jednak inną metodę. Tym niedowiarkom, tym, którzy pouciekali w chwili próby, mówi: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16,15) oraz: „Jak Ojciec mnie posłał, tak i ja was posyłam (...) Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy są im odpuszczone, a którym zatrzymacie są im zatrzymane” (J 20,21-23).
Jezus jest świadomy naszych ułomności, naszej natury. I dla takich ludzi i z takich ludzi chciał (i nadal chce!) budować swój Kościół. Zdaje się mówić: to wy jesteście Kościołem. A my podchodzimy do tego często na skróty. Zapamiętaliśmy tylko: my jesteśmy Kościołem, zapominając:
1. że mamy iść i głosić Ewangelię, a nie swoje poglądy,
2. że jesteśmy posłani tak, jak Ojciec posłał Syna, z wszystkimi konsekwencjami synowskiego losu,
3. że nie powinniśmy nic robić bez Ducha Świętego.
Czy to jest realne? Oczywiście, choć trudne i pod warunkiem, że tak w misji głoszenia Ewangelii jak i po obu stronach kratek konfesjonału poddamy się światłu, którego Rabbuni nam nie szczędzi.
Boże szukających swego miejsca w Kościele
Zmiłuj się nad nami!
Stacja IX
Światło Tomasza
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Apostoł Tomasz pojawia się w ewangelii św. Jana pięciokrotnie.
Pierwszy raz ujawnia się gdy Jezus z uczniami postanawia iść do Betanii do zmarłego Łazarza, by go wskrzesić. Wypowiada dziwne, jakby wyrwane z kontekstu sytuacji słowa zachęty pod adresem współuczniów: „Chodźmy i my, aby razem z Nim umrzeć!” (J 11,16). Z Nim to znaczy z Jezusem.
Drugi raz, podczas Ostatniej Wieczerzy, jego pytanie „Panie, nie wiemy dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?” (J 14,5), stało się pretekstem do fundamentalnego stwierdzenia Jezusa: „Ja jestem drogą, i prawdą, i życiem” (J 14,6).
Trzy następne razy mają miejsce już po zmartwychwstaniu. Najpierw jest nieobecny podczas spotkania Jezusa z uczniami i wyraźnie powątpiewa w wiarygodność ich relacji; słynna chęć włożenia palca i dłoni do ran. Osiem dni później jest razem z innymi.
Wprawdzie ewangeliści nie relacjonują, co się działo podczas tych ośmiu dni, ale z pewnością był to czas dojrzewania Tomasza. Trudno sobie wyobrazić, by nie myślał on o tym, co poruszało całe środowisko związanych z Jezusem osób. Tym bardziej, że nie tak dawno gotów był umrzeć razem z Mistrzem, a potem miał okazję uświadomić sobie istotę ludzkiej drogi, prawdy i życia. Wyrwało mu się to o wkładaniu palca i dłoni. Miał osiem dni na przemyślenie.
Jak wiemy, nie zmarnował tego czasu. Zobaczenie Jezusa i przyzwolenie na włożenie palca do ran było, jak można przypuszczać, tylko ostatnim etapem, podsumowaniem procesu dojrzewania wiary Tomasza. Słowa „Pan mój i Bóg mój” (J 20,28) były efektem światła, które było mu dane w takim samym stopniu, jak każdemu z nas.
To było jak kropka nad i, której nie postawił. A my czasem lubujemy się stawianiu kropki dobijającej.
Boże tych, którym zdarza się powiedzieć coś zanim pomyślą
Zmiłuj się nad nami!
Stacja X
Światło ogniska nad Jeziorem Tyberiadzkim
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Kontekst tego światła był następujący. Siedmiu uczniów po tragicznych wydarzeniach w Jerozolimie powróciło nad Jezioro Tyberiadzkie nie bardzo wiedząc co z sobą począć. Postanawiają wrócić do zawodu rybaka. Może się nudzą, skoro Piotr mówi „Idę coś złowić” (J 21,3), a pozostali chętnie propozycję podtrzymują. Nocny połów nie udał się. Nad ranem na brzegu, od którego byli oddaleni ok. 90 metrów, pojawia się jakiś człowiek, widocznie głodny, bo woła do nich: „Dzieci! Nie macie nic do jedzenia?” (J 21,5). Niestety nie mają. Podwójnie niestety: raz, że nie udało im się nic złowić (może przez ten czas chodzenia z Mistrzem wyszli z rybackiej wprawy?), a dwa, że nie zarobią sprzedając głodnemu ryby. Dyskomfortowa sytuacja – powiedzielibyśmy dzisiaj. Nieznajomemu jednak bardzo zależy na tych rybach, bo prosi, nie, nie prosi lecz poleca (!) by jeszcze raz zarzucili sieci. Tym razem nieoczekiwanie skutecznie. Stało się coś nadzwyczajnego i pierwszy promień światła pada na Jana. Znów wyprzedził Piotra, ale to Piotr podejmuje decyzję i jakby symbolicznie porzuca rolę rybaka, przyodziewa się i brodzi w wodzie do brzegu. Pozostali mozolnie płyną do brzegu łodzią.
Na brzegu kolejna niespodzianka: rozpalone ognisko, na nim ryba i chleb (skąd on to wziął, skoro nie miał nic do jedzenia?). Ognisko grzeje, zapach pieczonej ryby nęci, dobrze jest ... Mała stabilizacja ... Jest tak dobrze, że lepiej nie pytać: kim jesteś, choć wiedzą, że to Pan. Lepiej nie pytać, bo kto pyta, ten może dowiedzieć się za dużo. Jeśli to faktycznie Pan, to na stabilizacji się nie skończy: będą też wymagania i to niemałe. Echo dawnych dni: „Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje” (Mk 8,34).
Światło, którego wygodnie jest nie dostrzec.
Boże wygodnie żyjących w półcieniu
Zmiłuj się nad nami!
Stacja XI
Zasmucające światło Piotra
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Sześciu sytych, ogrzanych i zmęczonych uczniów ma prawo ogarniać senność. Może i przysnęli, gdy dla Piotra nastąpiła chwila próby. Czy miłuję Go bardziej niż inni? Czy miłuję Go? Czy kocham Go? Dlaczego zwraca się tak oficjalnie, a nawet uroczyście – Szymonie synu Jana?
Pytania zaskakujące, prawie intymne. Tak, oczywiście kocham. Czy więcej niż inni? Tego już Piotr nie odważył się powiedzieć jednoznacznie. Przecież zaparł się i co najmniej dwa razy przegrał wyścig miłości z Janem.
Smutek. Jakże naturalny i ludzki jest ten zasmucony Piotr, który otrzymuje zadanie i władzę pasterską. Kiedyś, na początku znajomości usłyszał od Jezusa: „Odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5,10). Teraz ma być ich pasterzem. To coś więcej niż tylko zdobywać zwolenników. Pasterzowanie to również troska i odpowiedzialność.
Jak daleko sięga ta odpowiedzialność? Po trzykrotnym wyznaniu miłości i trzykrotnym poleceniu i nadaniu władzy pasterskiej następuje moment jeszcze bardziej zasmucający: odpowiedzialność sięga bardzo daleko, aż do uwielbiającej Boga śmierci. Zasmucająca próba, ale jednocześnie i umacniająca. Specjalne światło musiało spłynąć na Piotra skoro poszedł za Panem słysząc dwukrotnie: „Pójdź za mną!” (J 21,19) oraz „(...) co tobie do tego? Ty pójdź za mną” (J 21,22).
Poszedł więc Szymon syn Jana. A za nim ponad dwustu pięćdziesięciu następnych. A 27 lat temu poszedł Karol, syn Karola. Wtedy wielu z nas było też smutno, że poszedł. Ileż jednak światła zyskaliśmy dzięki temu, że nie bacząc na nieuniknione zasmucenie, powiedział: przyjmuję?
Boże papieży świętych i nieświętych
Zmiłuj się nad nami!
Stacja XII
Światło patrzących w niebo
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Wpatrywanie się w niebo spina jakby klamrą ziemskie życie Jezusa z Nazaretu. Na samym początku wpatrywali się w niebo trzej Mędrcy i szli za gwiazdą, która swym światłem ich prowadziła. Była to gwiazda zwiastująca przyjście na ziemię Boga-Człowieka, widoczna w nocy. Przy odejściu Jezusa z ziemi jedenastu uczniów „uporczywie wpatrywało się w niebo” (Dz 1,10 Najnowszy przekład) w biały dzień. Myślę, że i trójka mędrców i jedenastka uczniów wpatrywała się w niebo poszukując światła. Pierwsi szukali w ciemności (jeszcze nic nie zostało przez Jezusa powiedziane), drudzy w ciągu dnia, bogatsi o trzyletni bliski kontakt z Jezusem. Pierwszych nikłe światło gwiazdy (trzeba było być mędrcem by je dostrzec!) pobudziło do czynu. Podjęli trud długiej prawdopodobnie podróży w nieznane.
Zaskakujący jest efekt wpatrywania się drugich w jasne , pełne światła niebo: stoją! Stali tak długo, że aż musieli „przystąpić do nich się dwaj mężczyźni w białych szatach” (Dz 1,10) i upomnieć: „dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo?” (Dz 1,11). Przed kilkoma tygodniami otrzymali polecenie: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16,15), przed chwilą otrzymali ponownie obietnicę: „Otrzymacie moc Ducha Świętego, który zstąpi na was” (Dz 1,8)... A oni stoją i uporczywie wpatrują się w niebo. Czy to nie jest światło ostrzegające nas: nie stójcie! Samym wpatrywaniem się w niebo, choćby było nie wiem jak tęskne, nie wiem jak wzniosłe, nic nie zdziałacie. Nie można stać i wpatrywać się w niebo!. Trzeba przez zabranego przez obłok Jezusa widzieć człowieka, bowiem przyjdzie taki dzień, że „wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba” (Dz 1,11). I wtedy nie będzie nas rozliczał z ilości godzin stania i uporczywego wpatrywania się w niebo.
Zmiłuj się nad nami!
Boże tych, którym uporczywe wpatrywanie się w niebo zamyka oczy na człowieka
Stacja XIII
Światło i wiatr wieczernika
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
W tamtych czasach światło i wiatr były nie do pogodzenia. Światło pochodziło z płomyka kaganka lub pochodni i wiatr łatwo gasił taki płomień.
Spróbujmy sobie wyobrazić dynamizm tej sceny sprzed dwu tysięcy lat, która rozegrała się w dniu Pięćdziesiątnicy – wielkiego święta żydowskiego, w obecności międzynarodowego tłumu pielgrzymów.
Zamknięte pomieszczenie, spokój, prawdopodobnie modlitwa lub rozważanie tego, co działo się ostatnio. Przeważa być może nastrój oczekiwania (jeden z przekładów Pisma zaznacza: „Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy” – Dz. 2,1). Nikt nie wie jak to będzie wyglądało, nawet nie bardzo wiedzą co ma wyglądać.
Nagle słyszą jakiś dziwny szum, który przypomina uderzenie gwałtownego wiatru, ale to nie jest zwykły przeciąg, jest to szum z nieba! W tym samym czasie pojawiają się płomienie, które nie gasną od wiatru lecz się rozdzielają. Jedne przekłady posłużyły się określeniem: rozdzieliły się, a inne – rozdzielały się (to drugie zdaje się wskazywać na zapoczątkowanie czegoś, co nie dokonało się do końca, co trwa). To się dzieje w zamkniętym pomieszczeniu, ale słyszą to ludzie w mieście i tłumnie się zbiegają. W tłumie nie panuje nastrój oczekiwania, bo nie do tłumu skierowana była obietnica; dominuje zdumienie i zaskoczenie, że wychodzący z wieczernika przemawiają we wszystkich możliwych językach, a to co mówią jest głoszeniem wielkich dziel Bożych. Dezorientacja, zaskoczenie. Niektórzy drwią: „Upili się młodym winem” (Dz 2,13). Ciekawe, co mieli na myśli ci drwiący? Chyba nie fakt, że mówią różnymi językami, skoro ich rozumieli i to każdy po swojemu. Może nie mieściło się w głowie niektórych, że można otwarcie i głośno „mówić o wielkich dziełach Boga” (Dz 2,11)?
Mówiący zostali napełnieni światłem-ogniem, którego nie sposób zgasić podmuchem wiatru, światłem, które ma tendencję do stałego rozdzielania się, które dało im to czego się po sobie w ogóle nie spodziewali.
Duchu ogniu! Duchu żarze! Duchu światło! Duchu blasku! Duchu wichrze i pożarze! ...
ześlij płomień Twojej łaski.
Stacja XIV
Światło Gamaliela, Szczepana i Szawła
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie
Żeś przez swoje Zmartwychwstanie światłem nas obdarzył!
Gamaliel, Szczepan i Szaweł – trzech, można powiedzieć, mężów opatrznościowych w początkowych dziejach Kościoła.
To było już po Wniebowstąpieniu i po Zesłaniu Ducha Świętego. Już pojawili się ideolodzy, którzy ze szczerego przekonania chcieli zniszczyć tę dziwaczną religię, urągającą zdrowemu rozsądkowi, nacjonalistycznie rozumianej dumie narodu wybranego i, co gorsza, wymagającą od człowieka wyrzeczeń i traktującą wszystkich równo.
Szczepan i Szaweł przyjęli chrzest i stali się wielkimi świętymi Kościoła. Każdy z nich doznał osobistego spotkania z Jezusem Zmartwychwstałym i obdarzony został Jego światłem.
Gamaliel pozostał Żydem. Nie potrafił (a może nie miał odwagi?) uwierzyć, ale nie stracił zdrowego rozsądku i znał dobrze bosko-ludzkie meandry historii Izraela. Jego rada podczas wystąpienia przez Sanhedrynem nie tylko uratowała życie apostołom (skończyło się „tylko” na wychłostaniu), ale i dała pewne pole działania rodzącemu się Kościołowi. To również była jedna z dróg, którą Światło Zmartwychwstałego przebywa, by trafić do nas. Światło zdrowego rozsądku, by nie rzec roztropności traktowanej jako cnota.
Gamaliel, Szczepan i Szaweł. Szczepana można traktować jako patrona męczeństwa w imię wiary, zaś Szawła, jako patrona uniwersalizmu chrześcijańskiego. Gamaliel, gdyby był uznanym świętym Kościoła mógłby być patronem zdroworozsądkowych niedowiarków. Skoro zasady wiary przeczą zdrowemu rozsądkowi, to – nie mogąc samemu uwierzyć – zdrowy rozsądek podpowiada pozostawić w spokoju wyznawców. Jeśli to tylko ludzka sprawa, to ślad po niej zaginie w naturalny sposób. Jeśli zaś to, w co sam nie mogę uwierzyć, pochodzi od Boga (pod warunkiem, że ON JEST), to jestem bezsilny i z czasem może się okazać, że walczę z Bogiem (znów oczywiście pod warunkiem, że ON JEST).
Bogu samemu tylko znane są wszystkie możliwe drogi światła, które przeznaczone jest dla ludzi.
Amen.