Piotr Gawor

 

ROZWAŻANIA

DROGI KRZYŻOWEJ RODZIN

 

nawiązujące do hasła

 

V Światowych Spotkań Rodzin - Walencja 2006

 

„Przekazywanie wiary w rodzinie”

 

 

 

 

rekolekcje wiosenne

 

Stowarzyszenia Rodzin Katolickich

Diecezji Gliwickiej

 

 

WADOWICE  23-25 MARCA  2007

 

 

 

 

Wprowadzenie

Rozważając przekazywanie wiary w rodzinie, zastanówmy się najpierw czym jest wiara?

Benedykt XVI: „Wiara zawsze zawiera coś z wielkiej przygody, zrywu i skoku, bo zawsze jest ryzykiem, że się przyjmie jako rzeczywiste i podstawowe to, czego bezpośrednio nie widać” („Wprowadzenie w chrześcijaństwo”).

Wielka przygoda, zryw, skok... Same atrakcje, zwłaszcza dla młodych ludzi. Dlaczego więc tak opornie to idzie? Dlaczego coraz trudniej jest tę wiarę przekazywać? Czy w ogóle można wiarę przekazywać? W rodzinie w dodatku?

Jak przekazywać wiarę?

Z Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego:

„Jak mówić o Bogu? Możemy mówić o Bogu wszystkim ludziom i ze wszystkimi ludźmi, opierając się na różnorodnych doskonałościach człowieka i innych stworzeń, które odzwierciedlają, zawsze w sposób ograniczony, nieskończoną doskonałość Boga. Trzeba jednakże nieustannie oczyszczać nasz język z tego, co obrazowe i niedoskonałe, wiedząc, że nie będziemy nigdy w stanie w sposób pełny wyrazić nieskończonej tajemnicy Boga” (p.5)

Jednym z podstawowych artykułów naszej wiary jest wiara w Boga Wcielonego, w Jezusa Chrystusa, w to, że On był osadzony w życiu tak, jak każdy z nas. Przeżył to samo życie, które jest naszym udziałem. Jezus wzrastał w rodzinie. W rodzinie przekazana Mu została wiara, tak jak każdemu z nas. Oczywiście, rodzinę miał nietypową, wzorcową. Ale nie dlatego, że jej kształt i zalety zostały w cudowny sposób wlane wprost z nieba. Tworzyli tę rodzinę ludzie: Maria i Józef. Tworzyli ją po ludzku, ludzkim zaufaniem, ludzkim poświęceniem, ludzką zaradnością, ludzką miłością. Wprawdzie aniołowie w jakiś sposób im pomagali, ale zważmy, że nie było jeszcze wtedy sakramentu małżeństwa! W ich rodzinie ten sakrament, który my dzisiaj mamy do dyspozycji dopiero się kształtował, dojrzewał.

Skoro w to wierzymy, to również z ostatniej drogi Jezusa Chrystusa za życia możemy czerpać siłę do podejmowania próby przekazywania naszej wiary naszym dzieciom, w rodzinie.

 

Panie Jezu! Otwórz nasze umysły i serca, abyśmy w każdej stacji tej Drogi zdołali dostrzec jakiś wymiar wiary i z czternastu wymiarów starali się złożyć całość.  Amen.

 

+

Stacja I – skazanie na śmierć

(czy istnieje sprawiedliwość na tym świecie...)

Życie uczy nas niedobrego przekonania, że na sprawiedliwość ludzką nie bardzo można liczyć. Tzw. proces Jezusa to potwierdził. Tym bardziej człowiek spragniony jest autentycznej sprawiedliwości. Czy ona istnieje?

Piłat, którego urząd upoważniał do rozstrzygania o winie i karze, przesłuchując Jezusa zauważa, że w tym przypadku sprawiedliwość będzie zagrożona. Próbuje się więc odwołać do wrażliwości ludzi obserwujących proces. „Oto człowiek” mówi wskazując skatowanego Jezusa.

Słowa Piłata skierowane były do tłumu. Tłum jednak nie słuchał. Nad wrażliwością na człowieka wzięła górę zaślepiona ideologia. Przesłanie z tej stacji może być np. takie.

Po pierwsze, trzeba słuchać co do nas mówią. Nie pozwolić zagłuszyć w sobie wrażliwości na słowa; zwłaszcza zaś nie dać się zagłuszyć tłumowi w takiej, czy innej postaci (np. mediom).

Po drugie, pozwalając sobie na osąd kogoś, zawsze trzeba pamiętać, że jest to człowiek. Piłatowe „Oto człowiek” mogło mieć różne zabarwienie. Ale zabarwienie nie może zmienić prawdy, że chodzi o człowieka.

Jak przekazać wiarę w Boga sprawiedliwego? Świat przepełniony jest przecież jawnymi aktami niesprawiedliwości, niezawinionej krzywdy, nad którymi zawisło milczenie Boga. Bez Jezusa Chrystusa byłoby to niemożliwe. Bez Piłata, bez tego procesu, w którym sam Bóg poddał się ludzkiej wersji sprawiedliwości, Jego wymagania byłyby niewiarygodne.

 

O wrażliwość na człowieka i wiarę w Twoją sprawiedliwość
Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja II – przyjęcie krzyża

(w doli i niedoli, w zdrowiu i w chorobie...)

Nie dowierzam niektórym rozważaniom drugiej stacji przedstawiającym Jezusa całującego krzyż. To się chyba nie mieści w normalnej psychice człowieka. Gdyby Jezus z radością i czułością przyjmował krzyż, to prawdopodobnie podejrzliwie patrzylibyśmy na jego człowieczeństwo.

Krzyż jedynie można przyjąć. Krzyż trzeba przyjąć, bo krzyża nie da się wykreślić z życia; krzyża należy się spodziewać, na krzyż trzeba się przygotować. Człowiek tego chyba długo nie rozumiał, buntował się, uciekał przed krzyżem; i dziś to robi uciekając przed cierpieniem. Bezskutecznie jednak.

Krzyżowanie z pewnością Jezusowi było znane. To była jedna z ówczesnych praktyk wykonywania kary śmierci. Czy brał kiedykolwiek pod uwagę, że Jego to dotknie? Perspektywa śmierci i to śmierci ofiarniczej nie była mu obca. Ale przecież to nie było Jego marzenie! Twarde słowa skierowane do Piotra „Zejdź mi z oczu szatanie!” (.....) zdają się wskazywać, że nie był wolny od obaw.

Przyjął. Tylko tyle i aż tyle! Zaufał Ojcu przyjmując krzyż. Wiedział ile Go to kosztowało. Wiedział, że nas też sporo będzie kosztowało przyjęcie cierpienia. I tak jak On zniósł cierpienie z pomocą Ojca, tak nam zostawił do pomocy siebie w Kościele. To nie jest przedmiot wiedzy, choć od dwudziestu wieków ludzkość wie jak było. To jest przedmiot wiary. Przyjąć jako rzeczywiste i podstawowe to, czego bezpośrednio nie widać. Tam , podczas tamtej drogi nie było widać bezpośrednio pomocy. I w naszym życiu tej pomocy nie widać. Ale wielu z nas wie, że bez tej pomocy, której nie widać, nie zdołalibyśmy przejść przez nasze cierpienia. I to jest wiara, którą trzeba swoją postawą i przekonaniem przekazać.

 

O pamiętanie słów: „Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci”, Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja III – pierwszy upadek

(zaskoczenie pierwszym upadkiem)

Nie planował tego upadku. Biorąc krzyż, przyjmując go, zdawało Mu się, że ma dość siły, by donieść go do końca. Przecież zmagał się z tą decyzją aż do bólu, do krwawego potu. Silny decyzją, zdeterminowany – ruszył. Rozpoczął realizację tego najtrudniejszego, ale i największego dzieła w swoim życiu. I nagle niewielka przeszkoda, być może nierówność bruku, bądź porzucony kamień powodują, że nienawykły do ciężaru pada. Czy można sobie wyobrazić, by jednocześnie z tym potknięciem się i bolesnym upadkiem fizycznym nie upadł również na duchu (przynajmniej z początku). Posłuszeństwo Ojcu było przecież Jego mocą, a mimo to upadł. Czy coś jest nie tak? Czy ta decyzja rzeczywiście była słuszna, skoro już na samym początku drogi takie problemy? Czy dotrwam do końca?

Podobnie jest w małżeństwie, w rodzinie i w ogóle w życiu. Pomoc Boga samego nie chroni od upadków. Byłoby to wbrew naturze człowieka i wolności , którą Bóg nam dał. Wiara zawsze jest ryzykiem.

W życie zgodne z wolą Boga, w tzw. porządne rodziny i porządne małżeństwa również wkalkulować trzeba ryzyko upadku. Wkalkulować, to znaczy mieć świadomość, że upadek jest możliwy i zawczasu próbować sytuacje sprzyjające upadkom wyprzedzać. Ale wkalkulować, to znaczy również posiąść umiejętność powstawania z upadków.

W rodzinie nie można kryć prawdy o nieuchronności upadków i trzeba budować wiarę w możliwość powstawania.

 

O umiejętność radzenia sobie z zaskoczeniem towarzyszącym upadkowi po raz pierwszy Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja IV – spotkanie z Matką

(obecność – fenomen kobiecości)

Matka kojarzy nam się z obecnością. Ona po prostu jest. Jest wtedy kiedy trzeba, tam gdzie trzeba i tak jak trzeba. Nie mogło jej zabraknąć na drodze ku Golgocie, choć ewangeliści spotkania z Synem nie zapisali.

Jeśli przy tej stacji chcemy znaleźć i przekazać w rodzinie jakiś element wiary, to musi w nim być obecna kobieta. Fenomen kobiecości w chrześcijaństwie rozpięty jest między gorliwą pobożnością maryjną (nie dla wszystkich strawną), a chłodnym dystansem i pomniejszaniem roli Maryi, mającym swe korzenie w protestantyzmie.

Przypomnijmy słowa Benedykta XVI: „Wiara (...) zawsze jest ryzykiem, że się przyjmie jako rzeczywiste i podstawowe to, czego bezpośrednio nie widać”. Czego w pobożności maryjnej na co dzień nie widać? Po judaizmie odziedziczyliśmy m. in. określoną postawę wobec kobiety biorącą swe początki w historii z jabłkiem i z wężem. Najkrócej określa tę postawę przysłowie, którego nie wypada tutaj przytaczać, a którego sens trwa do dziś w najróżniejszych, bardziej lub mniej poważnych odmianach.

Chrześcijaństwo wprowadziło w tym zakresie zmiany na miarę wielkiej przygody, zrywu i skoku. Najkrócej określa je przysłowie, którego wprawdzie nie ma, ale które może warto sformułować przekazując wiarę w rodzinie: „gdzie Bóg nie może tam kobietę pośle”. Bóg może wszystko z wyjątkiem tego, co sam zaplanował w stosunku do człowieka, a co wynika z faktu, że jest Miłością. Chcąc zrealizować największy akt miłości, czyli Wcielenie, nie mógł pominąć roli kobiety-matki. Zrobił to po swojemu. Uzyskawszy raz Jej zgodę posyła Ją, by była obecna wtedy kiedy trzeba, tam gdzie trzeba i tak jak trzeba.

Posłał Ją również na tę Drogę Krzyżową, na spotkanie z Synem, choć kronikarze tego nie odnotowali, byśmy mogli również z Jej cierpienia korzystać.

 

O umiejętność głoszenia godności kobiety, Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja V – Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż

(czuć się zobowiązanym do pomocy)

To było potrzebne: pomoc drugiego człowieka, nawet jeśli była wymuszona.

Trzeba wierzyć, że można liczyć na czyjąś pomoc. Wierzyć i tę wiarę przekazywać (adeptom małżeństwa, rodzinom). Trzeba wierzyć w dobrych ludzi, którzy mogą pomóc, którzy mogą ułatwić przejście przez chwilowe kryzysy, chwilową słabość.

Trzeba wierzyć, że jesteśmy zobowiązani do niesienia pomocy innym. Wierzyć i tę wiarę przekazywać (dzieciom, rodzinom).

Można wprawdzie powiedzieć, że nie jest to przedmiot wiary, tylko wiedzy i poczucia odpowiedzialności, solidarności. Ale dopiero wiara, że tym potrzebującym może być (i jest!) sam Chrystus, choćby w postaci skazańca, nadaje naszemu działaniu głębszy sens (cokolwiek uczyniliście jednemu z nich – mnieście uczynili).

I nie trzeba pytać, czy potrafię pomóc w konkretnej sytuacji. Jeśli nie potrafię merytorycznie, to przynajmniej mogę poszukać innych, którzy potrafią, wskazać drogę. Zawsze natomiast potrafię podjąć modlitwę z wiarą, że będzie skuteczna.

I nie trzeba pytać, co ja z tego będę miał. Przymuszony, opierający się Szymon z Cyreny zyskał poczesne miejsce w ludzkiej pamięci po wszystkie dni tego świata.

Mamy tutaj do czynienia z optymistycznym paradoksem: to co robię dla innych robię jednocześnie nie dla siebie i dla siebie. Nie dla siebie bo nawet kosztem tego, co mam właśnie do zrobienia dla siebie. Równocześnie zaś dla siebie, bo w ostatecznym rozrachunku mojego życia będzie to brane pod uwagę, jako że było podjęte dla Chrystusa.

 

O zdolność do przełamywania w sobie oporów do pomocy innym

Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja VI – Weronika

(gotowość i odwaga)

To też było potrzebne: ludzka solidarność, gest płynący z ducha miłosierdzia. Może ten gest sprawił Jezusowi choć odrobinę ulgi i radości?

Ulga i radość doświadczona przez Boga samego za sprawą człowieka? Bóg w potrzebie? Czy to możliwe? Tak, możliwe, skoro było Wcielenie, skoro Ojciec postanowił Syna dać, aby człowiekowi zagwarantować szansę na wieczność.

Szymon z Cyreny też pomógł, ale on był przymuszony. Weronika zdecydowała się ulżyć z własnej woli i wbrew woli tych, którzy egzekucję prowadzili. To wymagało nie tylko gotowości, ale i odwagi.

Gotowość i odwaga w niesieniu pomocy innym. Czy mamy je w rodzinie? Czy zauważamy tych, którzy pomocy potrzebują?

Ale pomoc oferowaną i niesioną, trzeba też umieć przyjąć. Również w przyjmowaniu pomocy potrzebna jest gotowość i odwaga.

Gotowość i odwaga wiary. Gotowość i odwaga zaryzykowania skoku w nieznane, choć właściwie znane, bo od dwu tysięcy lat Kościół stara się to nieznane objaśniać i przybliżać. Tak, Kościół się stara, ale nie zrobi tego sam. Kościół liczy na rodzinę.

W rodzinie więc musimy wykształcić gotowość i odwagę przekazywania wiary.

Możemy mówić o Bogu, opierając się na przykładach współczesnych Weronik, które niosą ulgę i radość samemu Bogu. A jest ich naprawdę sporo.

 

O gotowość i odwagę w niesieniu i przyjmowaniu pomocy, w przekazywaniu wiary, Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja VII – drugi upadek

(oswajanie się z własna małością)

Chwila oddechu, błysk nadziei i wiary w człowieka po ludzkim geście Weroniki.

Być może przemknęła przez skołowaną bólem głowę pokusa odrobiny reżyserii: upaść i pokazać umiejętność w miarę zgrabnego powstania; dać przykład... Ale to nie tak! Jedyne, co nam zostaje, to świadomość, że upadek i cierpienie z nim związane były również udziałem Boga, w osobie Jezusa. A skoro było Jego udziałem, to ma obok wymiaru ludzkiego również wymiar Boski. Również w upadkach możemy dopatrywać się podobieństwa i pokrewieństwa z Bogiem samym. To jest zaskakujące. I to zaskoczenie, możliwość tej świadomości może nadać sens cierpieniu upadku i wysiłkowi powstania z tego upadku.

Tam nie było miejsca na reżyserię!

Na czas tamtej drogi, choć piszemy ją obecnie z wielkiej litery (Drogi Krzyżowej) Zły nie zawiesił swojej działalności; krwawy pot mu nie wystarczył. Być może wizja okrucieństwa żołnierzy pokazana przez Gibsona w „Pasji” była przesadzona, ale przez ludzi rzeczywiście działać może szatan naprowadzając ich na niewyobrażalne pomysły.

I raczej nie liczmy na to, że jeśli weźmiemy się za jakąś dobrą i nawet wzniosła sprawę, to automatycznie zostanie nam odebrana małość i słabość.

 

O zdolność pogodzenia się z własna małością i słabością, Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja VIII – spotkanie z płaczącymi kobietami

(czy wypada płakać?)

Płacz jako wyraz współczucia i bezsilności wobec niesprawiedliwego i okrutnego traktowania człowieka. W tym wypadku dobrego człowieka, Mistrza (przynajmniej dla niektórych). I odpowiedź tegoż człowieka na płacz:

„Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: «Szczęśliwe niepłodne i łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły»” (Łk 23, 28-29)

Czy aby nie jesteśmy świadkami tych zapowiedzianych dni? Czy na niektóre problemy współczesnej rodziny, polskiej rodziny również, nie można spojrzeć w świetle tych słów?

Kobiety! Płaczcie nad dziećmi swoimi, których nie możecie wychowywać i karmić piersią, z obawy przed utratą pracy. Płaczcie nad dziećmi, których urodzenie odsuwacie na później. Płaczcie nad tymi dziećmi, o których życiu chcą niektóre z was dowolnie decydować; rzekomo w imię swoiście pojmowanego prawa do własnej wolności. Płaczcie! Płaczcie kobiety ...

Mężczyźni, pozwólcie, by ten płacz do was dotarł. Wsłuchujcie się w ten płacz. On również dotyczy was, jako potencjalnych ojców, jako pracodawców, jako prawodawców. Ktoś przecież będzie musiał pracować!

I zastanówcie się wszyscy, i kobiety i mężczyźni nad dalszymi słowami idącego z krzyżem człowieka: „Bo jeśli tak czynią z drzewem zielonym, to co stanie się z uschniętym?” (Łk 28,31)

Jest o czym myśleć...

 

O zdolność szerokiego i dalekosiężnego widzenia spraw rodziny
Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja IX – trzeci upadek

(być daleko i być blisko)

Zdarzają się w rodzinie upadki, żadna rodzina nie jest wolna od problemów z dziećmi w tle.

Znamy przypowieść zapisaną przez św. Łukasza o dwóch braciach i ojcu. Obydwaj bracia mieli swoje upadki. Młodszy upadł bardzo nisko, został upokorzony (z własnej zresztą woli) daleko od domu rodzinnego. Gdy ujrzał dno swojego upadku zastanowił się i podjął próbę powstania. Gdy wracał do domu i gdy był jeszcze daleko, został dostrzeżony przez ojca i przyjęty niezwykle serdecznie; niezasłużenie serdecznie.

Starszy nie upadł, był porządny. Też wracał do domu, po ciężkiej pracy dla dobra rodziny. Był blisko (zresztą cały czas był blisko), ale gdy poznał powód radości ojca rozgniewał się i nie chciał wejść do domu. Dlaczego się rozgniewał? Głównie dlatego, że nie zastanowił się przed podjęciem decyzji jak jego młodszy brat. Oburzył się na jawną (jego zdaniem) niesprawiedliwość ojca. I to był jego upadek, z którego nie chciał powstać. Mimo, że był tak blisko ojca, nie zauważył nawet, że ojciec nie postąpił niesprawiedliwie.

Ojciec przecież postawił sprawę jasno: „(...) wszystko, co moje, należy do ciebie” (Łk 15, 31). Nie zamierzał ponownie dzielić majątku i dawać utracjuszowi. A że się cieszył z powrotu utraconego młodszego syna, to chyba nie jest źle ...

Są dwa sposoby patrzenia w perspektywie wiary:

·   optyka Pana Boga wypatrującego powrotu człowieka: dostrzegać z daleka spojrzeniem miłości

·   optyka człowieka wpatrzonego w siebie: nie widzieć z bliska patrząc przez okulary sprawiedliwości.

Wybór należy do nas.

 

O umiejętność przyjęcia prawdy, że sprawiedliwość sama nie wystarcza

Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja X – obnażenie z szat

(podzielenie szat)

Ewangelie nie zawierają opisu obnażania. Musiało jednak być skoro są opisy dzielenia szat Jezusa. Właściwie proces i Droga Krzyżowa jest pasmem ogołacania Jezusa z dóbr, które stanowiły Jego własność. Najpierw ogołocono Go z rzeczywistej niewinności i poczucia sprawiedliwości, potem wyśmiano i opluto Jego godność, następnie zabrano Mu wolność związując z krzyżem, a przez cały czas starano się pozbawić Go nadziei torturując ponad ludzką zdawało by się wytrzymałość. Teraz jeszcze zdzierają z Niego odzienie, dzielą pomiędzy siebie i rzucają losy o to, czego nie opłaca się dzielić.

Ktoś powie: los człowieka, ludzka historia, jakich wiele było, jest i zapewne będzie. I trudno temu zaprzeczyć. Ale jednocześnie chce się krzyczeć: wiaro!, nadziejo!, miłości!, gdzie jesteście? Boże! Gdzie jesteś?

I na to wołanie nie byłoby odpowiedzi, gdyby ten ogołocony z wszystkiego człowiek, którego za chwilę ukrzyżują, nie zmartwychwstał i nie powiedział tym samym: tu jestem, JESTEM KTÓRY JESTEM! Macie tu moje rany i wkładajcie w nie palce niedowiarstwa.

Tylko ta wielka przygoda, ten skok, ten zryw, któremu na imię wiara, że On był Bogiem może nadać życiu sens.

 

I o ten sens, o tę wiarę, o umiejętność jej przekazania, Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja XI – przybicie do krzyża

(czy jest we mnie tyle zła?)

Czy rzeczywiście moje zło przyczyniło się do śmierci i męki Boga? Czy jestem zdolny zadać Bogu ból? Czy jest we mnie tyle zła? Czy ja sam, albo moje dziecko, które kocham i wychowuję może wbić gwóźdź w rękę Jezusa?

Jak łatwo zachwiać tutaj równowagę pomiędzy posłuszeństwem wiary domagającej się przyjęcia czegoś jako prawdy i niedowiarstwem wynikającym z analizy rozumowej. Przecież Jego śmierć miała miejsce tak daleko i tak dawno! Jaki jest mój udział w tamtej ponurej historii? Jak ja z moim życiem stanowiącym chwilę w historii ludzkości mogę dotknąć Tego, kto jest Panem nie tylko historii, ale i wieczności?

Jedynym wytłumaczeniem, że jest to możliwe, jest uznanie, że zło (każde, również i moje) skierowane jest w miłość, którą jest On, miłość w wymiarze nieskończenie większym, niż miłość ludzka.

Kto odważy się z przekonaniem powiedzieć dziecku: twoje grzechy przybijają stale Jezusa do krzyża? Nie na tym chyba polega przekazywanie wiary w rodzinie.

Może trzeba najpierw zdobyć się na powiedzenie sobie, a później i dziecku: moje grzechy niszczą w tobie obraz kochającego ojca. Zabijają w tobie wiarę w Dobrego Boga.

Jeśli mam trudności uwierzyć w to ciągłe krzyżowanie Boga, to muszę wmawiać sobie i innym stale jedną prawdę: On mnie kocha! Powtarzać do znudzenia, aż w końcu w to uwierzę. I wtedy jest szansa, że jak w Wielką Sobotę uklęknę przed Krzyżem, to będzie to autentyczna adoracja, a zdawkowy pocałunek stanie się wyrazem miłości.

 

O zdolność zobaczenia w sobie zła bez kokieterii, Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja XII – śmierć na krzyżu

(czy rzeczywiście za mnie umarł?)

Niewiele jest osób, których życie zostało okupione życiem innych ludzi. Niewiele, bo rzadko zdarza się heroiczna realizacja prawdy ewangelicznej wyrażonej w słowach „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.” (J 15,13). Przykładami takiego radykalizmu są np. św. Maksymilian Kolbe, św. Joanna Molla.

* * *

Niewiele jest osób, które zdają sobie sprawę z tego, że ich życie naprawdę jest okupione śmiercią innego człowieka. Niewiele jest osób, które poważnie traktują prawdę wiary w Odkupienie. Niewiele jest osób, które z pełnym przekonaniem i bez cienia zażenowania potrafią stwierdzić jednoznacznie wobec siebie i wobec innych: Jezus umarł za mnie na krzyżu.

* * *

Prawda o godności i świętości życia człowieka wpisana jest w konstytucji sumienia każdego z nas. W konstytucji naszego sumienia wpisana jest również prawda o potrzebie wyrażania wdzięczności za życie temu, który to życie dał; doczesne i wieczne. Sumienie nie powinno być bezczynne.

* * *

Jeśli zdołamy w sposób przekonujący i skuteczny przekazać w rodzinie wiarę w obiektywne istnienie tego zapisu z woli Boga (który stał się człowiekiem i własną śmiercią przypieczętował tę prawdę) to nikomu nie będzie przeszkadzał zapis w dokumentach pisanych z woli człowieka.

 

O to właśnie, rozważając śmierć Twego Syna, Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja XIII – zdjęcie z krzyża

(stary człowiek w rodzinie...)

Zdejmowanie ciała z krzyża wcale nie musiało być przyjemne i wzniosłe. Można sobie wyobrazić trud związany ze zdejmowaniem i opatrywaniem skatowanego ciała, które musiało swoje ważyć...

Trzeba to było jednak zrobić.

* * *

Jest takie obiegowe powiedzenie: starość się Panu Bogu nie udała.

Czy starość rzeczywiście się Panu Bogu nie udała?

Oczywiście nie! Panu Bogu wszystko się udało, a właściwie nic nie musiało się udawać, bo wszystko, co Jego – jest tylko dobre. Wiara w innego boga, boga nieudacznika, któremu coś tam nie wyszło, nie powinna nas interesować. Najbardziej zaś udał się Panu Bogu człowiek I to nie jakiś tam uogólniony człowiek, ale każdy z nas; od chwili poczęcia do, nie tylko naturalnej śmierci, ale po wieczność. A po drodze jest mały epizod nazywany starością.

Jezusowi nie było dane zmierzyć się ze starością. Dlaczego? Co Ojciec chciał nam powiedzieć przez to, że Wcielenie trwało tylko 33 lata?

Jezus od samego początku spotykał ludzi starych: Elżbieta i Zachariasz, Anna prorokini i Symeon. Dowartościował w ten sposób starość. Dał nam również niezliczone zastępy ludzi wielkich do późnej starości. Wystarczy tylko wspomnieć Jana Pawła II i jego starość, jego umieranie, czy jak kto woli odchodzenie do Ojca.

Zdjęcie z krzyża było jakby zejściem ze sceny życia. Należało do innych i zależało od innych. A przecież można sobie wyobrazić inny finał, np. zmartwychwstanie bezpośrednio z krzyża.

Starość jest schodzeniem ze sceny życia. Zależy od innych; jak tam – na Golgocie.

 

O umiejętność radzenia sobie z myślami o starości i z nią samą

Ciebie prosimy

Wysłuchaj nas Panie!

 

+

Stacja XIV – złożenie do grobu

(pamięć zmarłych i o zmarłych)

Przypomnijmy: „Wiara zawsze jest ryzykiem, że się przyjmie jako rzeczywiste i podstawowe to, czego bezpośrednio nie widać” (J. Ratzinger)

Co widać w grobie? Co widać przez grób? Wydaje się to być pytaniem retorycznym z pewną dozą prowokacji, które można zbyć wzruszeniem ramion. A jednak...

A jednak patrząc na grób oczyma wiary trzeba zaryzykować możliwość widzenia przez grób. W dodatku dwojakiego widzenia – w obydwu kierunkach.

W jednym kierunku przez grób (albo raczej zza grobu) patrzą zmarli; nasi bliscy, również z rodziny. Oni już patrzą nie oczyma wiary, gdyż dla nich perspektywa wiary już się skończyła. Oni już wiedzą. I patrzą na nas albo czegoś od nas oczekując, albo też służąc nam pomocą. Być może nawet i jednym i drugim jednocześnie.

Drugi kierunek należy do nas, żyjących jeszcze przed grobem. Obecności naszych zmarłych bezpośrednio nie widać, ale trzeba ją przyjąć jako coś rzeczywistego i podstawowego. Coś, co ma wymiar podwójny: zobowiązania i szansy. Zobowiązanie nasze do pamięci i modlitwy za nich, bo im jest potrzebna i im się należy jako ostatnia szansa. Ale i szansa dla nas, bo więzy raz zawiązane w rodzinie są dla nich zobowiązaniem. Nie byłoby tak, gdyby nie było grobu Jezusa. Nie było by tak, gdyby nie było Zmartwychwstania Jezusa.

To trzeba w rodzinie przekazywać „nieustannie oczyszczając nasz język z tego, co obrazowe i niedoskonałe”, i „wiedząc, że nie będziemy nigdy w stanie w sposób pełny wyrazić nieskończonej tajemnicy Boga”.

Ale trzeba chcieć, trzeba się starać w rodzinie i nie tylko, licząc na pomoc płynącą z tego, co katechizmowo nazywa się świętych obcowaniem.

 

Amen!

 

« Powrłt na stronę głłwną